środa, 14 maja 2014

Aspen, Gwiazdy i Maxon


Gdyby America była córką wpływowego władcy, jej życie było idealne a ona miałaby już zaplanowaną przyszłość, gdyby od kilku lat planowała ślub z miłością swojego życia, gdyby nie wiedziała kim jest Maxon Schreave, gdyby nie było selekcji ani systemu kastowego, gdyby dzieliły ich setki tysięcy kilometrów a państwa, którymi za niedługo będą rządzić nienawidzą się od wieków. Czy wszechświat pozwoliłby na ich skompikowaną miłość ?
                                                      
Ominęła wielkie gotyckie lustro, które zdobiło jej pokój, nie musiała się w nim przeglądać. Wiedziała co zobaczy, odjazdową szczupłą rudo-włosom dziewczynę, która ma najdroższe ciuchy, której pragnął każdy mężczyzna na ziemi i która dodatkowo była księżniczką.  Jednak nie mogła się powstrzymać, zerknęła na swoje odbicie lecz nie widziała tej samej dziewczyny co wcześniej, oczy miała napuchnięte, stała niechlujnie w jedwabnej nocnej koszuli kompletnie pozbawiona makijażu. Na jej twarz wkradł się uśmiech, tego by się nie spodziewała. Może ten rok  ostatni przed osiągnięciem pełnoletności, uśmiechnie się do niej? Miała taką nadzieję, pragnęła zmian. Nie chciała już być zwykłą nudną księżniczką, która całe życie ma już zaplanowane od a do z.  Dotknęła opuszkami palców delikatnie swojego bladego policzka, odgarnęła lekko rude kosmyki spadające na jej porcelanową cerę, czuła się piękna w swojej naturalności ale postanowiła, że zachowa ją tylko dla siebie. Udała się do łazienki zabierając wcześniej uszykowaną sukienkę koktajlową od Versace. Zawiesiła ją na wieszaku a sama zdjęła piżamę i weszła pod prysznic, który ochlapywał jej skórę chłodnymi kroplami wody. Czuła jak opuchlizna powoli schodzi, jak się relaksuję, jak traci swoją pamięć a w jej głowie pozostaje nic nieznacząca pustka. Może właśnie jej potrzebowała chociażby na moment, czuła że teraz jest jej czas i nie może go zmarnować po mimo utraty jej ukochanego brata czuła jak by był tuż obok niej, dzięki tej myśli wiedziała, że to dopiero początek jej cudownej przygody. Odsunęła drzwi kabiny, sięgnęła po biały ręcznik leżący tuż obok i owinęła się nim. Przejechała opuszkami palców po zaparowanej powierzchni lustra, wycierając je co umożliwiało przeglądnięcie się w nim. Włożyła sukienkę którą wcześniej przygotowała, sięgała jej do kolan i miała głęboki szmaragdowy kolor. Zawiesiła jeszcze na swojej szyi srebrny wisiorek w kształcie ptaka, który dostała od brata. Opuściła pomieszczenie, i usłyszała ciche a zarazem eleganckie pukanie do drzwi swojego pokoju.
-Nate ! - Spojrzałam na niego rozmarzona, jego brązowe włosy były idealnie ułożone a perłowy uśmiech kierował tylko i wyłącznie do mnie. Pobiegłam w jego stronę, nie mogąc się oprzeć jego urokowi, który rozświetlał cały pokój. -Wiem, że nie wolno napadać na księcia, ale nie mogłam się powstrzymać. - Przygryzłam wargę i zachichotałam, ciągle wtulając się w jego umięśniony tors, który było nawet czuć przez bawełnianą koszulę od Givenchy. Chłopak odsunął się ode mnie. -Hej. - W moich oczach było widać gniew i żal. Te emocje niszczyły mnie od środka, musiałam coś z siebie wydusić. -Nie widzieliśmy się cały tydzień a ty nawet nie zapytałeś co u mnie, jak się czuję, nawet słowo tęskniłem by wystarczyło. Ale samo ... - Nate ujął moją twarz w dłonie i złożył na moich ustach namiętny ale krótki pocałunek. - Za co to było ? - Zapytałam zaskoczona. - Chciałem, żebyś się zamknęła i dała mi się nacieszyć twoją obecnością. - Widać było, że go trochę uraziłam swoim monologiem ale gdy zobaczył mój szeroki uśmiech, grymas z jego twarzy zniknął na dobre. -Na szczęście w Aspen, przez miesiąc będziemy tylko ty, ja i góry. - Pocałowałam go w policzek i poinformowałam, że zaraz zejdę na duł i możemy jechać na lotnisko. Nie myślałam teraz o złych rzeczach, myślałam tylko o moim kochanym chłopaku, o jego cudownym uśmiechu, o jego miłości którą obdarowywał mnie każdego dnia, chociaż byliśmy daleko od siebie, stał się moim powietrzem, gdy go nie było umierałam. Stawiałam lekko kroki po marmurowych schodach spoglądając raz po raz na portrety wiszące na ścianach. Z każdym stawianym krokiem coraz bardziej się denerwowałam a każda kość w moim ciele miękła, a ja czułam się jak bym miała zaraz upaść. - Córeczko wyglądasz ślicznie, na pewno sobie poradzicie sami, mam z wami jechać? Jesteście jeszcze młodzi.- Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. - Obiecałam sobie, że nie będę płakać ale jesteś taka podobna do brata. - Mamo przestań, bo ja też się rozpłacze. - Przytuliłam ją energicznie, próbując ją trochę ożywić. Do pomieszczenia wszedł Nate, zawzięcie rozmawiając z moim ojcem. -O czym rozmawiacie?- Spytałam zabawnie poruszając brwiami. - O tobie moja księżniczko. - Nate zaśmiał się a mój ojciec mu zawtórował. - Musicie już wychodzić, dołączymy do was w Boże Narodzenie, mam nadzieję że nie nabroicie zbytnio. -  Tata szepnął jeszcze mamie coś na ucho i oboje odprowadzili nas do drzwi, następnie żegnając nas najczulej jak tylko potrafili.
- Kochana, wreszcie spędzimy razem czas i nikt nam nie będzie przeszkadzał, więc wiesz. - Uśmiechnął się szeroko. - Przestań! - Zachichotałam i posłałam mu kuksańca w bok, na co on wybuchnął śmiechem.
- Bardzo zabawne. - Powiedziałam i spojrzałam w okno. Mijaliśmy zatłoczone uliczki Londynu, trochę było mi szkoda opuszczać mój kraj na tak długo. Odwróciłam głowę i spojrzałam w oczy Nate'a i uświadomiłam sobie, że on jest wszystkim czego teraz pragnę, pragnę jego bliskości. - Przepraszam, nie chciałem cię urazić. - Podniósł moją dłoń i ucałował każdy palec. - Nie gniewam się, chociaż mógłbyś mnie całować częściej - Zaśmiał się i objął moją twarz. - Chętnie, Lady Americo. - Złożył pocałunek na moich ustach, gdy nasze wargi się dotknęły poczułam przyjemne mrowienie i ciepło, było idealnie szkoda tylko, że zawsze ktoś nam musi przeszkodzić. - Lady Americo, Paniczu Nate jesteśmy na lotnisku. - Zrobiłam zdegustowaną minę i westchnęłam, otwierając drzwi. Na lotnisku czekała moja przyjaciółka ze swoim chłopakiem, przyglądając się mi z zazdrością, którą można było zauważyć na pierwszy rzut oka. Przywitaliśmy się  i weszliśmy do samolotu. Podróż minęła nam dosyć przyjemnie, szybko i w bardzo dobrej atmosferze, przy najmniej dla mnie obsypywanej pocałunkami przez Nate'a. -Szczęściara z ciebie. - Marlee podeszła do mnie i uśmiechnęła się szeroko. - Jesteście najlepszą parą jaką znam. - Chwyciłam ją za rękę i zatrzymałam na moment. - A ty jesteś najlepszą przyjaciółką jaką kiedykolwiek miałam, a po za tym ty i Aspen tworzycie zgraną i szczęśliwą parę, coś się dzieje? - Nic się nie dzieje. - Od powiedziała spuszczając głowę na dół, ale ja byłam pewna, że ona coś przede mną ukrywa a ja zamierzałam pobawić się w Sherlocka.
Wszędzie leżał śnieg i było bardzo zimno a ja oczywiście uległam namową mojej mamy i pojechałam w sukience i w szpilkach, genialnie. Dygotałam z zimna a moja skóra zrobiła się jeszcze bladsza niż leżący w okół śnieg. Nate musiał to zauważyć więc ściągnął swoją marynarkę i położył mi na ramiona sprawiając, że czułam się jak w romantycznym filmie. Było już dosyć ciemno a my wszyscy byliśmy strasznie zmęczeni, dlatego zdecydowaliśmy od razu iść spać. - Jak by moja matka zobaczyła, że jest tu tylko jedno łóżko, padła by na zawał. - Zaśmialiśmy się. - Mam nadzieję, że tobie nie będzie to sprawiało problemu. - Złapał mnie za ręce. - Americo, kocham cię. - Też cię kocham. - Odpowiedziałam mu i ucałowałam jego policzek. Leżeliśmy w łóżku trzymając się za ręce i nic nie mówiąc kilka godzin. - Jestem zmęczony. - Pożalił się robiąc przy tym maślane oczy i ziewając. Zachichotałam i pocałowałam go na dobranoc. - Słodkich snów mój księciu. - Na co on tylko odpowiedział prawie nie zrozumiale. - Yhyy tobie też, kocham cię.- Postanowiłam iść odetchnąć trochę świeżym powietrzem i poobserwować gwiazdy, które są tu ponoć wyjątkowo piękne. Zabrałam ze sobą koc i kubek gorącej herbaty po czym usadowiłam się na schodach. Usłyszałam skrzypienie drzwi wejściowych i ujrzałam wysokiego chłopaka. - Widzę, że ktoś też nie może spać. - Uśmiechnęłam się. - Proszę, siadaj zmieścimy się. - Jestem Maxon. - Podał mi rękę i odwzajemnił mój uśmiech. - Miło mi, nazywam się America. - Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. - Pięknie tu nieprawdaż ? - To jeszcze nic w porównaniu z Filipinami i zachodzącym tam słońcem. - Ja wolę patrzeć na gwiazdy, wydają się nie osiągalne i za to je kocham po za tym wyglądają jak małe diamenty, które są przecież najlepszym przyjacielem kobiety. - Zaśmiał się cicho. - Zobaczymy się jutro? - Wyszeptałam nieśmiało. - Oczywiście. - Przesłał mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie widziałam. - Dobranoc Maxon. - Pocałowałam go w policzek i odeszłam w oddali słysząc ciche - Dobranoc Americo.

***

Najpierw chciałam podziękować wam wszystkim. Dobrnęliście do końca rozdziału pierwszego z którego nie jestem jakoś specjalnie zadowolona.
Drugie podziękowania są dla mojej koleżanki, która mnie do tego na mówiła, na prawdę to niezła frajda.
Następnego rozdziału można się spodziewać, w sobotę/niedziele ? Zależy od mojej ''weny''.
Prosiłabym o szczerą opinię. 
Wasza Elena :)